Tekst: Elżbieta Pastecka
Obchodzący w maju 2021 roku triumfalne 180-lecie nieprzerwanej obecności na scenach całego świata balet „Giselle” zagościł wreszcie na czołowej polskiej scenie. Liczna w naszym kraju rzesza wielbicieli tego, zadziwiającej żywotności, wiekopomnego dzieła zmuszona była czekać na to wydarzenie ponad ćwierć wieku… Nieobecność tyleż bolesna co nie znajdująca żadnego usprawiedliwienia, co udowodniła warszawska (i nie tylko) publiczność, wykupując w kilkanaście dni bilety na listopadową premierę dzieła oraz trzy kolejne spektakle.

Realizację Giselle” powierzono tym razem angielskiej choreograf, Mainie Gielgud, byłej tancerce, uczennicy m.in. rosyjskich sław baletu: Tamary Karsawiny i Lubow Jegorowej; dyrektorce wielu czołowych zespołów baletowych świata, w tym The Australian Ballet. Sprawnie ożywiająca ducha romantyzmu, subtelna i elegancka wersja Mainy Gielgud stawia główny nacisk na przekaz aktorski, co odbywa się często kosztem technicznej maestrii tańca, do której przyzwyczaiła nas obecna przez niemal 30 lat (1968 – 1996) na scenie Teatru Wielkiego mistrzowska wersja rosyjska. Już od pierwszego aktu zauważyć można minimalizację tanecznych pas na rzecz działań stricte aktorskich (mise en scene), często dość banalnych. Niefortunne, irytujące znawców dzieła, rozpoczęcie drugiego aktu (podniesiona kurtyna i …pusta przez wiele długich minut scena do muzyki sugerującej, że coś jednak powinno się na tej scenie rozgrywać) wynagradza niewyobrażalna wprost perfekcja tańca Willid oraz popisy trójki solistów: Mirty (Natalia Pasiut), Giselle (Chinara Alizade) i Albert (Vladimir Yaroshenko). W drugiej, popremierowej, obsadzie z jeszcze większym sukcesem wystąpili: Mirta – Daria Majewska, Giselle – Jaeeun Jung, Albert – Ryota Kitai, którego porywające enrechat six (doliczyłam się dwudziestu czterech!) dopełniło wykonawczego mistrzostwa spektaklu. Klasa Polskiego baletu Narodowego udowadnia, iż zasługuje on na choreografów umożliwiających tancerzom wykazanie się w pełni ich możliwościami. Oczywiście każdy choreograf ma prawo do własnych wizji, jednak trochę żal, że w obecnej wersji pominięto wiele zachwycających publiczność tanecznych pas na rzecz nie przyciągających zbytniej uwagi widza pas d’action. Komentowano m.in. bolesny brak słynnej arabesque alongee, którą Giselle „wita” klęczącego przy jej grobie Alberta. Mimo kilku uchybień choreograficznych i inscenizacyjnych spektakl jest jednak olbrzymim sukcesem PBN – tym razem z oczywistych względów głównie jego tancerek: taniec Mirty i mściwych Willid chciałoby się oglądać w nieskończoność… Zaś entuzjastyczne przyjęcie przez publiczność wszystkich czterech kolejnych spektakli dowodzi, że „tchnąca patyną i starymi koronkami” lecz niepokonana w swej artystycznej doskonałości i uniwersalnym poruszającym kolejne pokolenia przekazie sztuka jest nadal w stanie zachwycać.
Bezcennym walorem wznowionej ”Giselle” pozostaje wskrzeszona legendarna scenografia, stworzona do polskiej premiery tego baletu w 1968 roku przez nieżyjącego już wybitnego artystę, Andrzeja Kreutz Majewskiego. To doskonałe wizualnie dzieło stanowi idealną oprawę rozgrywającego się na scenie piękna. Zaś Orkiestrą Teatru Wielkiego – Opery Narodowej z właściwą sobie maestrią, w tym wczuciem się w grę tancerzy, dyrygował Patrick Fournillier,
Kolejne spektakle baletu zapowiedziane są na 1, 2, 4 i 5 kwietnia 2023 r. Zakładam, że bilety na wszystkie cztery dni rozejdą się w …kilka godzin.
Więcej o Giselle przeczytasz w nr 4.2022