Czytaj, Felieton

WIECZÓR Z NEDERLANDS DANS THEATER podczas XXVI Łódzkich Spotkań Baletowych

Tekst: Elżbieta Pastecka

Holenderski Teatr Tańca to swoisty fenomen światowej sceny baletowej. Nieodmiennie od lat nazwa NDT wywołuje dreszcz emocji, pozostając gwarancją najwyższej jakości duchowych i emocjonalnych doznań. Niewiarygodna wprost perfekcja wykonawcza i unikalny nastrój zespołowej pracy scenicznej wspólnoty, przy jednoczesnym mistrzostwie duetów i popisów solowych, budzą niezmiennie od lat niekłamany zachwyt międzynarodowej publiczności. Założony w 1959 roku – przez Benjamina Harkarvy’ego, Aarta Verstegena i Carela Birniego – zespół z miejsca dołączył do światowych tuzów tańca współczesnego i pozostaje nim już… 63 lata! Międzynarodową pozycję i artystyczny wizerunek zespołu ugruntowali m.in. Glen Tetley i Hans van Manen swoimi oryginalnymi awangardowymi – jak na tamte czasy – choreografiami. Oprócz wyżej wymienionych dla NDT tworzyła światowa czołówka wybitnych choreografów, kształtując jego niepowtarzalny, z miejsca rozpoznawalny styl. Jednak niekwestionowanym twórcą unikalnego charakteru tego holenderskiego zespołu pozostaje po dzień dzisiejszy, mianowany w 1978 roku jego dyrektorem artystycznym, Jiří Kylián, którego charakteryzujące się syntezą tańca klasycznego i modern choreografie stały się wyznacznikiem artystycznego profilu zespołu i jego wizytówką. „Wczoraj w City Centre dokonała się historia teatru” – napisał po występie NDT, w Nowym Jorku w 1979 roku, Clive Barnes, jeden z czołowych baletowych krytyków.

Cztery lata później, w listopadzie 1983 roku, miałam szczęście osobiście ujrzeć występ tego zespołu w Amsterdamie. Program wieczoru dosłownie powalał: kultowa już Symfonia psalmów Kyliána do muzyki Strawińskiego; Love Songs Williama Forsythe’a do utworów Arethy Franklin i Dionne Warwick oraz wstrząsające pacyfistycznym przekazem słynne dzieło Christophera Bruce’a Ghost Dances. Zszokowana perfekcją i nastrojem wieczoru czułam dręczącą potrzebę przelania tego co zobaczyłam, na papier. I tak powstał mój pierwszy tekst o tańcu opublikowany w magazynie TANIEC, protoplaście obecnego TAŃCA. W najśmielszych marzeniach nie przewidywałam, że mój zachwyt i maniakalna, nierealna idea (w Polsce już drugi rok trwał stan wojenny) sprowadzenia NDT na występy do Polski staną się niezadługo zaczynem wizyty NDT w naszym kraju…

fot. Joanna Miklaszewska

W sytuacji, którą opisano wyżej (światowa sława najlepszego i najwyżej opłacanego zespołu, niemal pusta kasa polskiego resortu kultury i sztuki, bojkot Polski przez UE za stan wojenny) trudno się dziwić, iż zapowiedzi czterech występów NDT w naszym kraju, rozpoczynających się w dniu 1 kwietnia 1985 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie, polska publiczność uznała za primaaprilisowy żart. „To nie jest prima aprilis!” można było usłyszeć w porannych wiadomościach Polskiego Radia zapowiadających występy NDT w teatrach wielkich Warszawy i Łodzi (Łódzkie Spotkania Baletowe z okazji 200-lecia Baletu Polskiego!). Na zdobycie biletu mogli liczyć wyłącznie szczęśliwcy, jako że kolejka do kasy Teatru Wielkiego zaczęła ustawiać się przed północą, czyli najwytrwalsi koczowali w zimną noc ponad 10 godzin… Cztery spektakle (dwa w Warszawie i dwa w Łodzi) – a po każdym wielominutowe ogłuszające owacje.… I autentyczne wzruszenie wyraźnie zaskoczonych odbiorem ich sztuki tancerzy, którzy wystąpili… rezygnując z honorarium! To sukces oficjalnych negocjacji PAA PAGART i Ministerstwa Kultury i Sztuki PRL ze stroną holenderską: zespół został nam przysłany w ramach programu współpracy kulturalnej między oboma krajami, co automatycznie obligowało stronę holenderską do pokrycia horrendalnych kosztów przelotu zespołu i ekipy technicznej (w obie strony) oraz transportu scenografii, których to kosztów nasz kraj nie byłby wtedy w stanie udźwignąć.

Udając się na spektakl NDT podczas tegorocznej, dwudziestej szóstej, edycji Łódzkich Spotkań Baletowych z zadowoleniem zauważyłam, że emocje związane z tym zespołem nadal mają się dobrze, co udowodnił żywiołowy odbiór – każdej z trzech części wieczoru – tłumnie przybyłej publiczności. Dla wielu pamiętających poprzednie występy zespołu w naszym kraju magnesem była głównie, setna stworzona dla NDT (2008 r.), choreografia Gods and Dogs Kyliána nie będącego już od kilkunastu lat dyrektorem zespołu. Nazwana dziełem niedokończonym dwudziestoczterominutowa etiuda niesie pochwałę relaksującego szaleństwa i fascynację twórcy tym, co w życiu niekompletne. Przekaz nie do końca rozszyfrowany, jednak taniec trzech duetów budził zachwyt jak za dawnych czasów. W pierwszej części zespół zaprezentował etiudę argentyńskiej choreografki Gabrieli Carrizo pt. La Ruta będącą raczej teatrem ruchu, bo tańca w zasadzie pozbawionej. Rzecz o absurdalności snu, nad którym w żadnym wypadku nie należy przejmować kontroli, bo sny nawiedzają wyłącznie bezbronnych. Sen do tego stopnia absurdalny i pogmatwany, że nie podejmuję się jego komentowania, choć niektóre ruchowe wyczyny tancerzy oscylowały na granicy nieprawdopodobieństwa – jak to we śnie, gdzie niemal wszystko możliwe. Wydarzeniem wieczoru okazała się jego trzecia część, czyli trzydziestominutowe dzieło kanadyjskiej choreografki Crystal Pite Figures in Extinction, w którym artystka zmierza się z najbardziej palącym problemem naszych czasów: zmianami klimatycznymi i globalnym ociepleniem. Poruszający i przejmujący taneczny spektakl, będący swego rodzaju dokumentem przedstawiającym listę tysięcy [sic!], wymarłych gatunków zwierząt oraz obrazującym dramat topniejących lodowców. Sposób wykonania przez zespół zawiłych wizji artystki zadziwia. Z niedowierzaniem obserwowano, jak uformowany w jeden organizm zespół tancerzy przedstawiał trzaskający, pękający, kruszący się i znikający lodowiec. Całość pozbawiona – kuszących w przypadku przedstawiania tego rodzaju faktów – publicystyki, patosu i natrętnego moralizowania. Wybitne dzieło na miarę naszych, eksterminujących przyrodę, czasów. Zaś dla wielbicieli tego zespołu kolejna, rzadka okazja obcowania z jego nieustającą maestrią. Wypada mieć nadzieję, że nie ostatnia…